skończyłem przed chwilą książkę Wolfganga Buschera 'Berlin - Moskwa, podróż na piechotę'. jest 2001 rok. dziennikarz 'Die Welt' w swoje 50-te urodziny wyrusza na pieszo z Berlina do Moskwy. książka rewelacyjna, początek może być jednak mocno denerwujący, szczególnie wtedy, gdy natrafia się na fragmenty, kiedy maszerując przez Polskę wytyka nam różne narodowościowe przypadłości. wiele z nich brzmi jak jakaś mocno stereotypowa zagraniczna reklama o Polakach i Polsce. naszemu krajowi nie poświęca zresztą zbyt wiele miejsca w książce, a jeśli już, to pisze o niemieckich historiach dziejących się na polskiej ziemi. może to i dobrze, bo tematu to on za bardzo nie pojmuje. później jest już tylko lepiej, bo ciekawiej - dla czytelnika, nieco gorzej dla autora - he he. (jestem Polakiem, więc według założeń autora cieszę się, jak Niemcowi nie idzie)
Białoruś. problemy ze zdobyciem noclegu, czasami jedzenia. walka z samotnością. wraz z kolejnymi pokonanymi kilometrami zanika wcześniejsza wyższość nad wszystkim i wszystkimi. w końcu sam zauważa, że wygląda jak menel w swoich spłowiałych spodniach i nie pierwszej świeżości t-shirtach, których posiada bodajże dwa. no i Rosja. coraz ciężej, ale jednocześnie jakoś lekko. stepy, lasy, palące słońce, deszcz. a facet idzie. aż do Moskwy. po 3 miesiącach marszu dociera do celu. koniec. warte polecenia.
teraz czeka mnie Sołżenicyn i jego 'Archipelag Gułag'.
powoli ale nieuchronnie dojrzewam do decyzji wywalenia siebie z facebooka. już niedługo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz