ok, siły wróciły, mogę coś naskrobać.
w sobotę pobudka o 3. spać poszedłem koło 23, ale nie dało rady - mieszkam na obecnej miejscówce 4 miesiące, sąsiedzi nigdy wcześniej imprezy nie robili - tej nocy zrobili.
przejazd miastem nocą - nocne rozmowy w nocnym (chyba pracowników ztm) o tym, że trzeba czmychać z tego kraju. guys, seriously????
4.30 polski bus - nie pamiętam, spałem.
7.30 na miejscu, lotnisko Schonefeld, wszystko fajnie, oprócz małego epizodziku w postaci zwiniętej przez przypadek przez sąsiada z autobusu kurtki. po chwili sytuacja się wyjaśniła, kolo zaspany wziął przez przypadek moją czarna kurtkę, choć sam miał czerwoną ;)
ide na pociąg (z Schonefeld trzeba dojechać pociagiem lub kolejką co centrum Berlina). jestem na peronie, kupuję bilet w automacie. koszt - 3,20 ojro. wrzucam dychę, dostaję resztę w 10centówkach. jak wygrana z jednorękiego bandyty.
tyle chronologicznie-nielogicznie-po kolei
w sumie pojechałem tam nie po to, żeby ZWIEDZAĆ, mało mnie to interesuje, nie wchodziłem do muzeów, nie robiłem zdjęć zabytkom bo PO CO? wyszło by ładnie, prawidłowy kadr, fajne kolorki, ale zawsze będzie to tylko pocztówka. nuda, panie, nuda. poza tym każdy może sobie wygoglować albo zobaczyć na żywo. chodziłem po Berlinie pieszo. obserwowanie ludzi, to mnie ciekawi, jak żyje się w danym miejscu, o czym się gada, jak spędza czas wolny. chodziłem z buta, po jakiś 15km było mi już obojętne, czy przejdę następne tyle (a chyba przeszedłem). mogłem jeździć metrem, ale wolałem tak, lepsze wchłanianie klimatu.
wysiadłem na Alexanderplatz. wschodnia część Berlina w budowie. wyburzono sporo szarych bloków z płyty, pamiatek z czasów muru. wszędzie widać żurawie, wszystko otaczają długie, ciągnące się w nieskończoność ścianki z dykty. oczywiście ustawione równiutko, pod linijkę.
w sobotę pobudka o 3. spać poszedłem koło 23, ale nie dało rady - mieszkam na obecnej miejscówce 4 miesiące, sąsiedzi nigdy wcześniej imprezy nie robili - tej nocy zrobili.
przejazd miastem nocą - nocne rozmowy w nocnym (chyba pracowników ztm) o tym, że trzeba czmychać z tego kraju. guys, seriously????
4.30 polski bus - nie pamiętam, spałem.
7.30 na miejscu, lotnisko Schonefeld, wszystko fajnie, oprócz małego epizodziku w postaci zwiniętej przez przypadek przez sąsiada z autobusu kurtki. po chwili sytuacja się wyjaśniła, kolo zaspany wziął przez przypadek moją czarna kurtkę, choć sam miał czerwoną ;)
ide na pociąg (z Schonefeld trzeba dojechać pociagiem lub kolejką co centrum Berlina). jestem na peronie, kupuję bilet w automacie. koszt - 3,20 ojro. wrzucam dychę, dostaję resztę w 10centówkach. jak wygrana z jednorękiego bandyty.
tyle chronologicznie-nielogicznie-po kolei
w sumie pojechałem tam nie po to, żeby ZWIEDZAĆ, mało mnie to interesuje, nie wchodziłem do muzeów, nie robiłem zdjęć zabytkom bo PO CO? wyszło by ładnie, prawidłowy kadr, fajne kolorki, ale zawsze będzie to tylko pocztówka. nuda, panie, nuda. poza tym każdy może sobie wygoglować albo zobaczyć na żywo. chodziłem po Berlinie pieszo. obserwowanie ludzi, to mnie ciekawi, jak żyje się w danym miejscu, o czym się gada, jak spędza czas wolny. chodziłem z buta, po jakiś 15km było mi już obojętne, czy przejdę następne tyle (a chyba przeszedłem). mogłem jeździć metrem, ale wolałem tak, lepsze wchłanianie klimatu.
wysiadłem na Alexanderplatz. wschodnia część Berlina w budowie. wyburzono sporo szarych bloków z płyty, pamiatek z czasów muru. wszędzie widać żurawie, wszystko otaczają długie, ciągnące się w nieskończoność ścianki z dykty. oczywiście ustawione równiutko, pod linijkę.
udałem się w stronę zachodnią. miasto rano, mniej więcej do godziny 10, kompletnie opustoszałe. maszerowałem napotykając od czasu do czasu jedynie policjantów.
minąłem bramę brandenburską i wlazłem w coś co przypomina poznański sołacz i Rusałkę, choc jest chyba z 30 razy większe - Tiergarten - kiedyś dzicz, później park.
Berlin jest fajny. odczarowałem sobie i miasto, i ludzi. mili, kulturalni, powściągliwi, ale kiedy nawiąze się z nimi rozmowę, chetnie pogadają. angielski perfekt, młodzi - wiadomo, ale sprawdziłem też starszego Niemca (na oko 60, ale Niemiec na oko może wygladac na tyle, a w rzeczywistosci ma 15 więcej ), kiedy stanął za mną w kolejce po bilet. wyglądało na to, że mu się spieszy, więc zapytałem, czy rzeczywiscie, bo jak co to mogę go puscic. gładkim angielskim odpowiedział, że owszem, podał powód i podziękował - już po dojczlandzku.
Berlin jest fajny. odczarowałem sobie i miasto, i ludzi. mili, kulturalni, powściągliwi, ale kiedy nawiąze się z nimi rozmowę, chetnie pogadają. angielski perfekt, młodzi - wiadomo, ale sprawdziłem też starszego Niemca (na oko 60, ale Niemiec na oko może wygladac na tyle, a w rzeczywistosci ma 15 więcej ), kiedy stanął za mną w kolejce po bilet. wyglądało na to, że mu się spieszy, więc zapytałem, czy rzeczywiscie, bo jak co to mogę go puscic. gładkim angielskim odpowiedział, że owszem, podał powód i podziękował - już po dojczlandzku.
taki pseudo-socjologiczny wywodzik ;)
natrafiłem na marsz dla życia - europejską inicjatywe obywatelska 'jeden z nas'. dalej ustawili się różowi z balonikami 'my body my choice', i oczywiście w odp na to wszystko anarchisci, przeciwni wszystkiemu a także niczemu. nigdy nie widziałem takiej ilosci policji. byli wszedzie - jednoczesnie panował ogólny luz, policjanci żartowali, rozmawiali, palili papierosy. było widać, że spoleczenstwo ma do nich zaufanie. nie dopieprzali się np do przechodzenia tam, gdzie nie ma pasów, berlińczyk chodzi jak mu się podoba. choć uprzednio 11 razy sprawdzi czy nie ma zagrożenia. i to jest spoko podejście.
na koniec dnia poszedłem do malej knajpki w klimatycznej dzielnicy przy Nikolaiviertel. mega fajne miejsce - wąskie uliczki, kameralne knajpki. wypiłem jakieś niemieckie ciemne piwko, którego tasiemcowata nazwa jest nie do powtórzenia.
tyle, do polskiego busa i do domu. a dziś zakwasy wersja hardcore i zmęczenie które trzeba odespac
hołk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz